|
WWW.TOCZEN.PL "systemic lupus erythematosus"
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
nammah Junior


Dołączył: 22 Paź 2008 Posty: 13 Skąd: ZABRZE
|
Wysłany: Pią Paź 24, 2008 10:50 am Temat postu: Walka |
|
|
Nie poddawaj się wiem, że każdy z nas ma siłę która pomoże mu przetrwać wszystko choć nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie co przeszłaś to jednak całym sercem jestem z Tobą. Skonsultuj się z dobrym lekarzem a na pewno po kompleksowych badaniach i konsultacji postawi odpowiednią diagnozę. trzymam kciuki. _________________ Zawsze trzeba mieć nadzieję
NAMMAH |
|
Powrót do góry |
|
 |
malabecia Senior


Dołączył: 29 Maj 2008 Posty: 76 Skąd: Września
|
Wysłany: Nie Paź 26, 2008 3:41 pm Temat postu: |
|
|
Witaj! Sercem jesteśmy wszyscy z Tobą nie poddawaj się ! Uzbrój się w cierpliwość, bo zdiagnozowanie Tocznia trochę trwa. Mam nadzieję że będzie ok! Życzę powodzenia w diagnozie. Im szybsza diagnoza tym szybsze leczenie.  |
|
Powrót do góry |
|
 |
yewcia1 Junior

Dołączył: 24 Wrz 2008 Posty: 7 Skąd: Nowa Sól
|
Wysłany: Wto Paź 28, 2008 3:40 pm Temat postu: |
|
|
dziękuję za link
Po wizycie u reumatologa zrobiłam sobie prywatnie przeciwciała jądrowe - test przesiewowy i przeciwciała jądrowe i cytoplazmatyczne czy jakos tak jak nazw nie poplątałam, na wyniki czeka się podobno ok 2 tyg bo zielona góra to wysyła do krakowa, na dniach ide zrobic mocz i krew i ob
Mam do powtórzenia również zalecenie lekarza antykoagulant toczniowy ale to moze w listopadzie bo raz czeka mnie wyprawa do wrocka 150 km ( koszt paliwa i koszt badania) a ja niestety nie spię na forsie.
Mam nadzieję, ze choc te wyniki rozjasnią trochę obraz lekarzowi i bede wiedziała na czym stoje.
Dziękuję kochani za słowa otuchy.
W tym roku same tragedie w moim życiu, wiec te słowa są tak bardzo mi potrzebne. |
|
Powrót do góry |
|
 |
yewcia1 Junior

Dołączył: 24 Wrz 2008 Posty: 7 Skąd: Nowa Sól
|
Wysłany: Wto Paź 28, 2008 3:41 pm Temat postu: |
|
|
Każda historia zaczyna się jak sielanka tylko niestety w każdej finał jest tragiczny.
I u mnie było podobnie.
Więc zaczynamy od początku.
Jest środek listopada 2007 roku, biegnę do pracy lekko poddenerwowana, ze nie mam miesiączki, a zawsze była na czas. W przerwie śniadaniowej wyskakuje obok do Rossmana kupując kawkę 3 w 1 , wkładam do koszyka test ciążowy. Wypijam kawkę jem śniadanko i coraz częściej po głowie plącze mi się myśl czy aby nie jestem w ciąży?
Wracam do domu, u męża kolega , ja z dylematem lecę sama do WC odpalam papierosa i rozdzieram opakowanie od testu. Magiczne dwie minuty, i jest wynik dwie kreski.
Wyję, rozpaczam, bo chyba to nie czas jeszcze na dziecko, jesteśmy 5 lat po ślubie, ale wydaje mi się, ze to jeszcze nie czas, chciałam wszystko mieć na tip -top, a potem podjąć decyzje o dziecku.
Mąż przyjmuje wiadomość z radością w oczach, ale też do końca nie dowierza, ze w końcu będzie ojcem, on tak bardzo chciał, a ja mówiłam, że jeszcze nie jesteśmy gotowi, że już niedługo tylko zrobimy jeszcze to i tamto.
Jedziemy na wizytę do ginekologa, mamy potwierdzenie ciąży. Kolejne dni zwlekam z informacją dla najbliższych, aby czegoś nie zapeszyć aby coś się nie popsuło.
Dorastam do poinformowania najbliższych, przekazuję wiadomość ;mamie, tacie, siostrze, teściowi i teściowej , przyjaciołom, znajomym.
Zaczynam się cieszyć, chyba poczułam, że dorosłam do roli matki, za rok stuknie mi 31 krzyżyków, więc czas najwyższy.
Jest koniec listopada , pierwsze USG mąż tuż przy mnie , widzę jak mu się oczy zaczęły śmiać, jak zobaczył bijące serduszko na monitorze.
Kolejny miesiąc się zaczyna szukamy dobrego ginekologa, pracującego w szpitalu i mającego prywatną praktykę, aby rodzic pod fachowym nadzorem.
Znajdujemy wspaniałą Panią ginekolog.
Mijają święta Bożego Narodzenia, ja robię się coraz bardziej okrągła i czuję się rewelacyjnie z tymi kilogramami na plusie. Objawów ciąży brak tzn; nie rozmawiam z kibelkiem, nie mam zgagi, żyć nie umierać.
Po świąteczna wizyta u lekarza i diagnoza jest krwiak i to dość spory, dostaję dusphaston i zalecenie oszczędzania się. Zaczynam się bać............Podczas wizyty opowiadam o ciężkich porodach mamy, o dzieciach bez czaszki w rodzinie, o dzieciach z wodogłowiem.........., dostaję skierowanie na USG genetyczne i test PAP-A.
Dziś dzień sylwestra. Spędzamy go w domu. O północy dzwonię do siostry, ona przerażonym głosem opowiada mi jak cudem uniknęła śmierci. Poszła brać prysznic, dotykając baterii poczuła jak kopie ją prąd, wyskoczyła z wanny, zamiast sylwestra zjawia się energetyczne pogotowie, szuka przyczyny, okazuje się, że prąd hula po całym bloku bo na jednym z balkonów zostały źle podłączone lampki świąteczne.
Mamy nowy rok jest środa 9 stycznia , rano lecę na USG genetyczne i pobraćkrew.
Po wnikliwym USG doktor, mówi, że wszystko jest na pewno w porządku i pyta czy chcę poznać pleć , ja krzyczę , że jasne, on do mnie na to będzie na 80% synuś. Lecę pobrać krew i wychodzę szczęśliwa ze szpitala, ze wg USG wszystko jest super i cieszę się, że będę mogła dać mojemu Markowi syna.
Dzwonię do męża słyszę uśmiech w głosie, przekazuję Mamci wiadomość ,że będzie synuś i jest zdrowy.
Mamy czwartek 10 stycznia 2008 roku, zapowiada się całkiem miło, wpada Mamcia aby mnie podtuczyć czyli zrobić coś pysznego do jedzenia na obiadek oraz upiec pyszne ciasto.
Niestety nie dane nam będzie zjeść tego obiadu wspólnie.
Jest godzina 9 z minutami, Mamusia umiera, ale ja nie wierzę w to przyjeżdża pogotowie, intubacja , adrenalina , godzinna reanimacja i nagle lekarz zaprzestaje i mówi, że mu przykro i to koniec.
Świat wali mi się na głowę, ja w 3 miesiącu ciąży , Mamcia opuściła ziemski pa dołek, a ja zostałam tutaj na polu walki. Dodam, że byłam strasznie związana z Mamą. Przyczyna zgonu- nagłe zatrzymanie krążenia. Dodam, że śmierć zastała Mamę w wannie. Czy to zdarzenie , które przeżyła siostra w sylwestra w wannie to nie był znak?
Muszę jeszcze o czymś napisać. Moja Mamcia jak była w ciąży miała sen, że przyszła do niej jej Mama i powiedziała, że chyba nie doczeka narodzin wnuczki, jednak sen się nie spełnił.
Ale opowieść ta utkwiła w mojej głowie i obawiałam się, ze ten sen się spełni podczas mojej ciąży i tak też się stało.
17 styczeń dzień pogrzebu , moje serce dalej płacze, nie daję rady się pozbierać, nie jadę na pogrzeb ze względu na to, że boję się o synka i o ciążę, żegnam się po cichutku z mamą w myślach.
W dzień pogrzebu zostaje ze mną siostra męża ona też jest w ciąży tylko o miesiąc młodszej.
Dotrzymuje mi dzielnie towarzystwa i mówi, ze ma delikatne krwawienie, jedziemy na pogotowie, ja mam mózg zresetowany nie bardzo potrafię ją pocieszyć. Tłumaczę jej, że nie każde krwawienie oznacza poronienie, w szpitalu wszystko się ślamazarzy, wzywam teściową aby mnie zmieniła, dalej nie wiemy na czym stoimy, rano okazuje się, ze dzidziuś umarł.
Kolejny dzień, dzwoni do mnie moja lekarka i mówi, że wyniki testu Papa są strasznie złe i synek może mieć choroby genetyczne i konieczna jest amniopunkcja .
O mało ducha nie wyzionęłam po tej rozmowie i tylko mężowi wykrzyczałam, ze ja już dalej nie dam rady, cios za ciosem a ja nie mam siły się podnieść.
Cóż rzuciłam sam do siebie tekstem , że co nas nie zabije to nas wzmocni. Stwierdziłam, że limit nieszczęść na najbliższe 100 lat się wyczerpał.
Wiedziałam, że Mamcia czuwa nad nami i wynik amniopunkcji może być tylko dobry, ale przed nami miesiąc czekania.
Dzwonię do Akademii Medycznej w Poznaniu ale wyników jeszcze nie ma a to już ponad miesiąc!
Każdy telefon w sprawie wyników doprowadza mnie niemal do palpitacji serca.
Dzwonię kolejny raz , serce stoi mi w gardle, pani mówi, że jest już wynik, głos mi zamiera, pani pyta czy chcę go usłyszeć czy ma mi wysłać , szepczę , że chce wiedzieć . Pani mówi prawidłowy kariotyp męski – moje szczęście nie zna granic .Dzwonię do męża i najbliższych, wszyscy są bardzo szczęśliwi.
Postanawiam dołączyć na forum internetowe, aby dowiedzieć się więcej o macierzyństwie, ciąży i dziecku.
Wcześniej dręczyły mnie obawy, teraz miałam nadzieję,że może być tylko dobrze.
Podczytywałam po cichutku forum, bałam się pisać , bo dalej nie wierzyłam, że teraz będzie tylko dobrze. Podpytałam doświadczone forumowiczki o wszystko czego nie napisali w książkachi nastał czas zakupów.
W kwietniu na ostro walczyliśmy z zakupami, na początek komoda, potem gadżety typu, butelki, smoczki, grzebyczki, buciki, ciuszki, wanienka, i cała masa bardzo potrzebnych rzeczy.
Wszystko w maju było przygotowane na przyjście na świat naszego Maluszka.
Fizycznie pomimo mojej dużej tuszy – 20 kg do przodu , czuję się rewelacyjnie, cieszę się, że mam 115 centymetrów w pasie i nawet to, że z dnia na dzień coraz bardziej przypominam kulkę mnie cieszy.
Badania u ginekologa już co 2, 5 tygodnia , wszystko w najlepszym porządku.
21 maja jestem z mężem na wizycie kontrolnej, wszystko jest w najlepszym porządku, wyniki rewelacyjne, hemoglobina super, wyniki na toxoplazmoze prawidłowe, serduszko pięknie miarowo bije.
Kolejna wizyta 11 czerwca 2008 roku.
Jest piątek po południu 6 czerwca 2008 roku, dzień jak co dzień. Dzwoni moja kochana siostra i mówi, że przyjeżdża na parę dni do mnie , strasznie się cieszę.
Jest już prawie koniec 35 tygodnia, zaczynamy 9 miesiąc ciąży.
W dole podbrzusza odczuwam delikatne bóle jak na okres, ale tylko przez moment- pomyślałam sobie – pewnie to skurcze przepowiadające. Wzięłam nospę i położyłam się spać, po godzince obudziłam się i już nic mnie nie bolało. Poszłam do toalety i nagle polała się krew.
Koło 19 czyli po paru minutach ląduje z mężem w szpitalu. Zostawiamy nasze dwa czworonogi w domu pod opieką taty i przyjaciela domu. Dzwonię do siostry i mówię, że nie wiem co się dzieje, że krwawię i nie wiem czy rodzę, czy coś się złego dzieje.
Izba przyjęć, szybko na oddział ginekologii, położna podłącza KTG i mówi, że słyszy maluszka, mąż zostaje za drzwiami. Personel szybko robi wywiad i przyjmuje mnie do szpitala, jednak podczas KTG coś nie gra, przychodzi moja lekarka i mówi, szybko na porodówkę, myślałam, że to już. Podłączyli mnie do KTG, małżonek dalej na korytarzu, szybko USG i najstraszniejsze słowa, brak akcji serca, ale szybko zostaje przewieziona na salę z lepszym sprzętem tam już Marek jest ze mną i niestety ta straszna wiadomość zostaje potwierdzona.
Zaczynam wyć i pytać dlaczego????!!!! |
|
Powrót do góry |
|
 |
yewcia1 Junior

Dołączył: 24 Wrz 2008 Posty: 7 Skąd: Nowa Sól
|
Wysłany: Wto Paź 28, 2008 3:42 pm Temat postu: |
|
|
Lekarka prosi o przygotowane pokoju do porodu rodzinnego, ja w tym momencie działam jak w amoku, dzwonię do taty – mówię, że to koniec, nawet nie wiem o czym z nim rozmawiałam byłam w takim szoku. Dzwonię do siostry proszę o przyjazd, ona i Grzesiek jej towarzysz życia gna na złamanie karku 150 km pokonuje w 1,5 godziny.
Marek i ja trafiamy na salę , lekarka zostawia nas samych i mówi nam, że za moment przyjdzie. Jestem w tym pięknym ciepłym pokoju razem z mężem ale czuje, że jestem tam tylko ciałem, duchem i umysłem jestem nieobecna.
Ból fizyczny robi się z chwili na chwilę coraz mocniejszy.
Cały czas płaczę , mało co do mnie dociera, jest we mnie jakiś egoizm bo myślę, tylko o sobie , ale dziękuję nie wiem komu, że nie jestem tam sama, a osoba, którą kocham jest tuż obok.
Przychodzi lekarka i mówi, że będę musiała urodzić siłami natury. Ból staje się coraz mocniejszy, ja nie mam żadnej motywacji do porodu. Proszę ginekologa abym mogła rodzic na jakiś silnych lekach przeciwbólowych i ogłupiających bo chyba tego nie przeżyje. Dostaje wszystko o co proszę, nie wiem czy cały czas płaczę, ale pewnie większość czasu tak.
Dostaje dolargan max dawkę ale nie działa, w ustach mam pustynię, zakaz picia i ból coraz silniejszy. Czuję ucisk na pęcherz i jelita, o załatwieniu potrzeb nie ma mowy bo nic mi z tego nie wychodzi. Cały czas krwawię. Boli tak, ze zaczynam się zastanawiać czy warto żyć.
Szyjkę mam twardą i nie jest gotowa do porodu, pierwsze dość bolesne badanie i zakładanie czopka na zgładzenie szyjki. Ból jest nie do wytrzymania, dostaję kolejny środek ale też nic nie pomaga.
Mąż jedzie na chwilę do domu, przychodzi teściowa, której pomoc jest również nie oceniona.
W momentach takiego bólu znika takie uczucie jak wstyd, mąż , teściowa pomagali dowlec mi się do toalety, choć i tak nic mi się nie udało tam zrobić .
Zbierali za mną wkłady poporodowe, których nie miałam siły trzymać , podkładali i ścielili zakrwawioną pościel na łóżku porodowym. Mąż wrócił, teściowa musiała wyjść bo na sali może być tylko jedna osoba towarzysząca. W nocy dostałam tramal i o dziwo to on poskutkował, zaczęłam odpływać na kilku minutowe chwile, potem wracałam prosiłam Marka o picie i o pomoc w dotarciu do WC – ale to było bezcelowe.
Przyszła położna i mówi, że poda mi kaczkę, ale nic z tego nie wyszło, poprosiłam o cewnikowanie i drobna ulga na chwilę, nawet nie czułam zbytniego bólu.
Rano teściowa po rozmowie z ordynatorem poprosiła o pomoc, zrobiono badanie, przebito wody płodowe, lek przestał działać na ból fizyczny, ale umysł był bardzo otępiony , po kolejnym badaniu lekarz w sobotni poranek stwierdził, że jest 10 cm rozwarcia. Mój Marek pyta czy zostać ze mną, chciałam mu oszczędzić tego widoku, bólu, cierpienia i krzyczałam, żeby wyszedł, wydaje mi się, że decyzja była słuszna.
Rodzę sama.
Lekarz kazał przeć , jęczałam i krzyczałam, że nie potrafię.
Synek chyba się obrócił, bo wcześniej był ułożony główkowo.
Parłam, ale bez efektu, zabrakło mi siły i motywacji, usłyszałam nacinamy, kleszcze.
Nacięcia nie czułam. Poczułam ogromny ból jak weszły we mnie kleszcze. Ordynator chwycił dziecko i zaczął wyciągać , wyłam i krzyczałam z bólu.
Ból był potworny, chwyciłam rękę ordynatora i chciałam mu ją połamać . Norbert znalazł się pomiędzy moimi nogami, mego uda dotykała pępowina. Czułam jeszcze przez moment więź fizyczną z moim synem, gdy nastąpiło przecięcie pępowiny wiedziałam, że to już koniec.
Usłyszałam tylko, że będziemy szyli i odpłynęłam w krainę błogiej nieświadomości.
Za moment wchodzi mąż i anestezjolog , szybki wywiad i usłyszałam, że muszę być wyczyszczona.
Maska tlenowa i kolejny błogi odjazd. Budzę się Marek jest przy mnie – dziękuję mu za to, że te tragiczne chwile spędził ze mną.
W pokoju w miejscu dla noworodków leży mały pakuneczek to nasz Synuś – wygląda jak priorytet do nieba nie mam siły na niego spojrzeć . Nawet go nie przytuliłam..................
Potem dostaję informacje, że za jakiś czas zostanę przeniesiona na oddział ginekologii. W międzyczasie za ścianą rodzi jakaś kobieta , jęczy a po pewnym czasie słychać płacz dziecka, mi to nie było dane, z zazdrości i bólu moje serce rozpada się na milion kawałeczków.
Zostaje przeniesiona na inny oddział, tam już nie ma komfortu,na sali są dwie panie więc proszę męża aby poszedł do domu, już po wszystkim, a ja dam sobie radę.
Jedyne o czym myślę to papieros aby ukoić nerwy, ale jestem w szpitalu, więc nic z tego.
Po północy doczołgałam się do toalety. Jest strasznie gorąco. Czwarte piętro oddziału ginekologii, wielkie otwarte okno, podchodzę , stoję i rozmyślam, zastanawiam się czy nie przerwać mojej męki, długo myślę, płaczę, ale dezerteruję. Wracam do łóżka i wyję do poduszki.
Rano czuję się koszmarnie , nie mogę jeść, wymiotuję jak kot po przejedzeniu. Wieczorem badanie morfologii, wyniki koszmarne, transfuzja krwi, kolejnego ranka czuję się ciut lepiej, kolejne przetaczania krwi.
Wtorek 10 czerwca 2008 Marek odbiera mnie ze szpitala, a ja zadaję sobie pytanie jak mam dalej żyć ?
Jest u mnie siostra, dzięki której powrót do domu był łatwiejszy. Marek gania z mamą i załatwia pogrzeb naszego dzieciątka. Czwartek 12 czerwca 2008 roku, nie mam siły iść na cmentarz, jestem na lekach, chodzę podtrzymując się ścian- uboczny skutek biomergonu , lek na zahamowanie laktacji. Głowa mi pęka. Wyć mi się chce .Po pogrzebie wraca Marek, myślę trzeba się zebrać i żyć dalej. Ale jakoś kulawo mi to wychodzi, wyję po cichutku po kątach.
Każdego ranka wstaję z ogromnym bólem, podnoszę się z łóżka tylko dlatego, że mam dwa ogonki czytaj kochane owczarki, które trzeba wyprowadzić na spacer, bo same nie wyjdą.
Inaczej pewnie przeleżałabym w łóżku.
Bardzo chcę podziękować moim najbliższym: mężowi, rodzinie męża, mojej rodzinie i przyjacielowi domu, za to, że przy mnie byli i mnie wspierali – dziękuję.
Dziś 18 czerwiec 2008 wizyta kontrolna u lekarza.
Przyczyna zgonu na pierwszy rzut oka zaciśnięcie pępowiny, ale po sekcji brak przyczyny
OT i tak mnie życie skopało! |
|
Powrót do góry |
|
 |
Beata B. Stary wyjadacz

Dołączył: 23 Maj 2008 Posty: 170 Skąd: Gdynia
|
Wysłany: Wto Paź 28, 2008 4:48 pm Temat postu: |
|
|
Yewciu1!
Kochana, czytam Twoją historię i łzy kręcą się w oku. Jest mi strasznie, strasznie przykro, że spotkały Cię same nieszczęścia w tym roku. Dobrze, że już się kończy, następny musi być lepszy. Nie ma słów, którymi można Cię pocieszyć, bo to jednak tylko słowa. Jesteś bardzo dzielna, chyba wszystko, co najgorsze już za Tobą, trzeba w to wierzyć. Teraz rób badania, bo trzeba dowiedzieć się dlaczego to się stało. Jak dobrze, że masz takich dobrych najbliższych. Nie ma już Mamci, ale na pewno czuwa nad Tobą.
Ściskam Cię bardzo, bardzo mocno. Zapraszam też do kawiarenki, codziennie możemy Cię wspierać i rozmawiać. Powodzenia! |
|
Powrót do góry |
|
 |
kinga Moderator


Dołączył: 14 Mar 2005 Posty: 14280
|
Wysłany: Czw Paź 30, 2008 9:32 pm Temat postu: |
|
|
Yewcia
ciężko cokolwiek napisać, czy powiedzieć...
jesteś dzielną Kobietą
ja od dziś będę co dzień trzymać kciuki i modlić się, by już nie spotykały Ciebie złe rzeczy
pamiętaj, że nie jesteś sama _________________ Odkąd przestałam przejmować się rzeczami, na które nie mam wpływu, mam wpływ na więcej rzeczy.
 |
|
Powrót do góry |
|
 |
bazylia Kadet

Dołączył: 04 Gru 2005 Posty: 31 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Czw Paź 30, 2008 9:34 pm Temat postu: |
|
|
Właśnie dotarłam do twojej historii. Trochę się już przez lata chorowania nasłuchałam różnych historii - ale odporności jakoś nabyć nie mogę - i wyłam czytając. Nie mam pojęcia dlaczego to wszystko - pozostaje nadzieja że to jest naprawdę do czegos potrzebne - to niewyobrażalne cierpienie. Kiedyś dostałam od przyjaciółki wiersz gdzie było napisane że jak cię spotykają rzeczy najtrudniejsze to znak że Bóg nie wątpi w ciebie - że tylko najlepsi dostają najtrudniejsze zadania. Napewno jesteś wśród nich. Teraz niech dzieje się już tylko dobrze.
Będę o tobie pamiętać |
|
Powrót do góry |
|
 |
Itunia Master butterfly

Dołączył: 10 Lis 2005 Posty: 3664
|
Wysłany: Pią Paź 31, 2008 9:36 pm Temat postu: |
|
|
Yewciu... Cokolwiek bym nie napisała, zabrzmi to banalnie... Nie wiem, co mam napisać... Może tylko to, że wierzę, że to, co Ci się przytrafiło jest częścią jakiegoś wyższego planu. Wierzę, że zostanie Ci to cierpienie wynagrodzone, że będziesz jeszcze miała wstaniałe dzieciątko, że będziesz szczęśliwa. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem i na to zasługujesz. Ja wierzę, że tak będzie. Naprawdę wierzę... |
|
Powrót do góry |
|
 |
abisynka Master butterfly

Dołączył: 28 Lip 2008 Posty: 2666
|
Wysłany: Pią Paź 31, 2008 10:14 pm Temat postu: |
|
|
yewciu , kochana nie wiem nawet co powiedzić łzy tylko płyną. mam wielkąnadzięję że cierpienia twoje i twoich bliskich zostaną wynagrodzone, bardzo mi przykro szczerze wspólczuję.
jwsteś bardzo dzielną i silną osobą, wierzę że jeszcze będzie dobrzę
serdeczne buziaki i uściski  _________________ "wiedzieć to znać swoje przeznaczenie" |
|
Powrót do góry |
|
 |
Monika B Moderator


Dołączył: 14 Lis 2004 Posty: 17307
|
Wysłany: Sro Lis 05, 2008 5:59 pm Temat postu: |
|
|
ja tez czytałam i dodam tylko ze minie jakis czas zostanie tylko wspomnienie , ktore bedzie bolało mniej, mniej i mniej,
wiem ze to jest takie głupie pisanie o tym w ten sposob ale czas leczy rany to najlepsze lekarstwo i to sie liczy
w zyciu przychodza takie chwile kiedy wydaje nam się ze juz wiecej złego nie da sie przezyc ale człowiek jest silny i powoli odradza sie do nowego zycia
a to nowe przyjdzie - dzien za dniem , godzina za godziną
tak kiedys patrzyłam na zegrar fosforyzujący ktory pokazywał mijajacy czas dla mnie był on łaskawszy z godziny na godzinę dawał nadzije ze jednak uda mi się przezyc godziny proby minuty oczekiwania
Czas to lek i okres ktory jest nam dany na dobre szczesliwe chwile i na te ogromnego bolu mam nadziee ze przed toba teraz czas coraz łaskawszy _________________ Szczęście to jest to, czego prawdopodobnie w życiu nie osiągniemy , ale na szukanie go warto poświęcić życie . ( Marie-Henri Beyle) - Stendhal
 |
|
Powrót do góry |
|
 |
Mgła Super senior


Dołączył: 03 Gru 2008 Posty: 81 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Wto Gru 23, 2008 7:44 pm Temat postu: |
|
|
Ewuś...
To naprawdę były trudne chwile.. Wiesz, tak wiele kobiet traci ciąże... Potem rzadko o tym mówią... Ale wiemy o tym...
Te ludzkie ciąże to taka "fizjologia", żeby to...
Urodzenie zdrowego dziecka to naprawdę wielkie szczęście.. Na pewno się doczekasz, wyliżesz rany i się doczekasz, zobaczysz. |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Powered by PhPBB © 2001, 2002 phpBB Group
|